Jak Wam weekend minął? Powiem, że mój dobrze, zabawnie i z kacem. Myślę, że moja skóra będzie przez jakiś czas mnie nienawidzić. No, ale cóż, błędy młodości i te sprawy w kilka dni ją ogarnę na pewno. Jutro znowu praktyki, mam nadzieję, że sobie poradzę ze wszystkim. Na dzisiaj to tylko cieszę się, że już się dobrze czuję na tyle, że mój żołądek domaga się o jedzenie. Może poczytam coś, bo na razie przegląd będzie dopiero za jakiś czas. Jestem mile zaskoczona, że tak chętnie zaglądacie na tę serię i komentujecie, bardzo się z tego cieszę :)
Dzisiaj mam dla Was recenzję jednego z moich niezbędników letnich, czyli balsamu brązującego. Od kiedy wiem jak je nakładać dużo częściej po nie sięgam. Nie mówię, że ten akurat produkt to must have, chodzi o sam typ produktu. Zapraszam dalej :)
Balsam dostajemy w typowym dla Lirene opakowaniu o ładnej szafie graficznej. Co mnie najbardziej skusiło do kupna tego produktu to fakt, że pachnie kawą. Otóż nie pachnie kawą, pachnie czymś z domieszką kawy. Kawoholiczki będą zawiedzione niestety. Moja wersja to ta do jasnej karnacji. Jako bladzioch wspomagam się takimi produktami, bo czuję się bardziej pewna siebie jak odsłaniam nogi.
Konsystencja oczywiście jak balsam. Nie przecieka przez palce, dobrze się rozsmarowuje, a także dobrze wchłania. Jest tylko jedna zależność, efekt jaki osiągniecie zależy od ilości wylanego produktu. Jeśli potrzebujecie, żeby był mocniejszy to musicie wsmarować więcej i potrzebujecie dużo cierpliwości, żeby go wsmarować, ba sprawa wtedy już nie jest taka prosta, mi to czasem zajmowało ok. 5 minut na jedną nogę, ale za to efekt rano był bardziej satysfakcjonujący.
Co mi się bardzo podoba w tym balsamie to to, że wygląda niezwykle naturalnie na skórze. Nie musicie się martwić o jakieś zacieki jeśli go dobrze rozsmarujecie. Przynajmniej mi się nie zdarzyło ich mieć, a czasem są takie miejsca, których nie smarujemy i tam gdzie skończymy w ogóle tego nie widać. Przy Ziaji, którą wcześniej używałam niestety tak jest. Dlatego Lirene ma tutaj duży plus. Ale niestety ma też minus i to kluczowy. Balsam najdłużej wytrzymuje na skórze do dwóch dni, co dla takiego lenia jak ja jest mało przekonujące do kolejnego zakupu.
Możecie go dostać w drogeriach za ok.15 zł, teraz często widziałam go w promocji, albo tę wersję ciemniejszą.
A Wy korzystacie z balsamów brązujących latem? Czy nie przeszkadza Wam bladość i bez problemu pokazujecie nogi czy są blade czy nie? Polecacie jakiś balsam?
Buziaki! :*
Miałam ten balsam i niestety ten niby zapach kawy jakoś mnie drażnił
OdpowiedzUsuńMnie też denerwował a potem się przyzwyczaiłam :)
UsuńMiałam wcześniejszą wersję ( bez kawy) i pamiętam, że byłam z niego bardzo zadowolona :)
OdpowiedzUsuńNie znam poprzedniej wersji, nie mam porównania :c
UsuńNie używam tego typu produktów, bo zazwyczaj i tak dość łatwo 'łapie' słońce ;)
OdpowiedzUsuńTo naprawdę zazdroszczę, moja droga :D
UsuńJa używam balsamów brązujących, może nie nałogowo, ale często :-) Ten jest moim numerem 1! Chociaż Dove też dobrze wspominam :-)
OdpowiedzUsuńA polecam jeszcze SunOzon w spray'u :-)
Chętnie po niego sięgnę :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie lubię balsamow brazujacych więc już nie kupuje ;)
OdpowiedzUsuń