czerwca 10, 2018

Clarins Everlasting Foundation SPF 15

Clarins Everlasting Foundation SPF 15
Cześć, dzień dobry!
Jak Wam mija weekend? Mnie całkiem dobrze, chociaż wszechobecny upał daje się we znaki, ale nie narzekam. Oby tylko całe wakacje były takie piękne jak ten maj i czerwiec. 

Podkłady Clarins są bardzo znane. Mam wrażenie, że większość osób ma wśród nich swojego ulubieńca. Kiedyś pisałam Wam o wersji Skin Illusion (klik), który nieszczególnie przypadł mi do gustu. Dzisiaj czas na podkład, który ma być mocniejszy, bardziej trwały i w ogóle och i ach. Czy faktycznie tak jest? Zaraz się przekonacie :)



Podkład Claris Everlasing Foundation SPF 15 (odcień 103 Ivory) został nam podany w pięknej, szklanej buteleczce. Za jej zakrętce mamy dodaną literkę "C". Całość prezentuje się bardzo ekskluzywnie i na pewno będzie ozdobą każdej toaletki. Podkład ma charakterystyczny dla podkładów tej marki zapach - lekko ogórkowy, bardzo świeży. Czy według mnie to konieczne? Nie, ale na pewno uprzyjemnia codzienne nakładanie. 




Kupiłam go kiedy było w ofercie miesiąca w Douglasie. Wzięłam najjaśniejszy odcień i tutaj pierwsza uwaga - kolor jest po prostu za ciemny i delikatnie wpada w róż. Jeśli chodzi o aplikację to nie mam mu nic do zarzucenia, nie smuży się, łatwo blenduje, ale jeśli macie rozszerzone pory tak jak ja to bez bazy na nie się nie obejdzie, bo lubi się zbierać w takich miejscach, tak samo jeśli macie głębokie linie uśmiechu też się zbierze. Miło, że ma filtr, ale jest to podobno podkład długotrwały, więc wolałabym, żeby go nie miał, wtedy teoretycznie można byłoby go używać na większe wyjścia.





Niestety mam wrażenie, że kiedy nakładam ten podkład moja skóra wygląda starzej, a po kilku godzinach wyglądam po prostu tragicznie. Ciastkuje się, zbiera się w skrzydełkach nosa, a także bardzo szybko zaczynam się świecić. Po raz kolejny nie zauważyłam właściwości pielęgnacyjnych jak obiecuje producent. Fakt, stopień krycia jest przyzwoity, ale na pewno nie jest to pełne krycie. Matowego wykończenia także nie ma, chociaż dla mnie to nie problem, bo i tak używam pudru.  Niestety bez dobrego pudru się nie obejdzie, bo nawet z nim bardzo szybko zaczynam się świecić. Wiem, że wiele osób bardzo poleca ten podkład, niestety u mnie on się nie sprawdził. Największa wada? Po prostu nie jest długotrwały na mojej mieszanej skórze. Po prostu spływa z niej w ciągu dnia, a i zapomniałabym ja go czuję na swojej skórze. Na pewno nie jest to podkład, do którego wrócę. Tutaj chyba kończy się moja przygoda z podkładami tej marki. 

Jak Wam się podoba? Znacie go? Lubicie? Nie lubicie? Jaki jest Wasz ulubiony podkład? Czego unikać? Piszcie koniecznie :)

Buziaki! :*

maja 31, 2018

Makeup Revolution Radiant Light Highliter

Makeup Revolution Radiant Light Highliter
Cześć, witajcie!
Tak jak wspominałam w poprzednim poście czas na porządki w kosmetykach. Czuję się przytłoczona ich ilością i postanowiłam ograniczyć zbiory, a także kupować tylko to co mi potrzebne, czyli zapewne tylko tusz do rzęs przez najbliższy czas. Oczywiście mam w planach kupować coś co chciałam od dłuższego czasu, ale wprowadzam zasadę przemyślanych zakupów. Jeśli chodzi o moje zbiory produktów do twarzy zdecydowanie przeważają rozświetlacze. Mam ich w tym momencie ok. 20 i jedną paletę do rozświetlania. Zapytacie poco? Nie mam pojęcia, części powinnam się pozbyć, ale albo zapłaciłam za nie dużo albo je bardzo lubię, albo myślę, że doczekają się lepszych czasów. Głupia ja. Zanim jednak części się pozbędę chciałam się podzielić z Wami opiniami na ich temat.

Zaczniemy od produktu, których swego czasu polecała Maxineczka, czyli MUR Radiant Lights. Kupiłam go w trzech odcieniach, bo za pierwszym razem kompletnie z nim nie trafiłam, a za drugim wrzuciłam dwa pozostałe do koszyka - kobieca logika. Mój mózg musiał się wyłączyć w tamtej chwili.


Przed nami wypiekane rozświetlacze w bardzo ładnym minimalistycznym opakowaniu z lusterkiem, które szczelnie się zamyka i nie musimy się martwić, że coś nam się otworzy. Podoba mi się, że kompakt jest czarny i chociaż lubię 'fancy' opakowania to taka klasyka też jak najbardziej mi odpowiada.


Powiedziałabym, że konsystencja jest raczej sucha, a przy nabieraniu na pędzel dość mocno się pylą w opakowaniu. Jeśli jesteście fankami mocnego 'glow' tak jak ja to nie będziecie zadowolone z tych rozświetlaczy, ponieważ dają raczej subtelny efekt rozświetlonej skóry, która wygląda zdrowo, na pewno nikogo nim nie oślepicie. Jest to bardzo ładny efekt na co dzień, elegancki i nieprzesadzony. Nie ma w sobie drobinek co bardzo sobie cenię, ponieważ nie lubię takich produktów. Utrzymują się całkiem nieźle na twarzy, chociaż całego dnia nie przetrwają, może właśnie dlatego, że ten blask jest taki subtelny szybciej znika.



Jeśli chodzi o kolory, to dla naszej polskiej bladości odpada kolor Glow, ponieważ jest zdecydowanie za ciemny. Próbowałam go używać jako cień, ale niestety daje zbyt delikatny efekt, na zdjęciach wychodził prawie na matowy. Kolejny, czyli Breathe (ulubieniec Maxi) to według mnie bardzo ładny kolor, chociaż w niektórych momentach jest za ciemny i za różowy, i niestety nie widać go na twarzy. Lubię go i czasami kiedy nie mam ochoty świecić się jak choinka sięgam po niego. Ostatni to Exhale, który jest chłodny, ale nie wygląda nienaturalnie na twarzy. Myślę, że będą z niego zadowolone osoby zdecydowanie bledsze ode mnie.


Ze mną zostaje tylko rozświetlacz Breathe. Resztę oddaję, ponieważ jest mi niepotrzebna. Mam inne produkty, które lubię bardziej i częściej po nie sięgam. Ponadto to fantastyczne uczucie kiedy pozbywacie się produktów, których nie potrzebujecie, przynajmniej ja się czuję z tym lepiej.


Wet'n'Wild Photofocus Foundation Sof Ivory,  Maybelline Affinitone Concealer 01, Wibo Rice Powder,  UD Primer Potion Eden (klik), Benefit Ka-Brow! nr 5, Maybelline Lash Sensational (klik), GR Terracotta Powder 04 (klik), GR Sheer&Shine nr 11.


A jakie są Wasze ulubione rozświetlacze? Jesteście fankami tych mocnych czy tych bardziej naturalnych? Jakimi warto się zainteresować? Co u Was słychać? Aż miło coś w końcu po takim czasie napisać. Piszcie koniecznie co polecacie :)

Buziaki! :*




maja 29, 2018

Ulubieńcy ostatnich miesięcy

Ulubieńcy ostatnich miesięcy
Cześć, dzień dobry!
Ale mnie tutaj dawno nie było. Bardzo różne czynniki się na to złożyły, a ja absolutnie nie chcę się tłumaczyć, bo każdy ma w swoim życiu lepsze i gorsze momenty w życiu. Ostatni rok natomiast należał to tych zdecydowanie gorszych. Wróciłam, bo czułam taką potrzebę. Poza tym mam MASĘ produktów, które aż się proszą o podzielenie się z Wami co o nich sądzę. Wróciłam, bo ostatnią zainspirowana filmikami Tati (kilk) postanowiłam zrobić porządki i właśnie chcę się z Wam podzielić co moim zdaniem jest genialne, a co jest kompletną porażką. Na pewno pojawią się posty 3x Tak/Nie czy też kosmetyczne porażki. 

Nie mniej chcę Was przywitać pozytywnym akcentem, więc zaczniemy sobie od ulubieńców. Będą to produkty, które ostatnio używałam bardzo często. Są tutaj nowsze rzeczy, jak i starsze, które wielokrotnie się u mnie pojawiały. Jeśli jesteście ciekawe co ostatnio się u mnie sprawdziło i polecam to zapraszam dalej. 


Oczywiście jak to u mnie mało tej pielęgnacji włosów, ale to dlatego, że mało jest produktów, które mogę polecić z czystym sumieniem. Szampon Schwarzkopf z serii Beology dla włosów elektryzujących się jest naprawdę bardzo dobry. Przede wszystkim zauważyłam, że faktycznie nie mam już takiego problemu z odstającymi kosmykami. Poza tym pięknie pachnie i jest bardzo wydajny. Myślę, że napiszę Wam jeszcze o tych produktach, bo mam chyba wszystkie produkty z gamy, a na pewno większość.


Kolejnym produktem, a w zasadzie produktami, są kosmetyki szczecińskiej marki Manufaktura Lawenda (klik). Przetestowałam zdecydowaną większość ich produktów i naprawdę mogę Wam je z czystym sumieniem polecić. Przede wszystkim są to produkty naturalne do pielęgnacji ciała, które zawierają w składzie mnóstwo olejów, pielęgnują skórę i jej nie przesuszają. Zobaczycie w denku, że zużyłam ich bardzo dużo i kolejne stoją w łazience. Dodatkowym plusem jest to, że jak na produkty naturalne są naprawdę przystępne cenowo, bo najwięcej zapłacicie za świecę sojową, która kosztuje 50 zł. No i nie można im odmówić rewelacyjnego zapachu i uczucia jak przy aromaterapii. 


Jesli chodzi o pielęgnację twarzy to przez ostatnie miesiące bardzo w nią zainwestowałam, dalej nie jest tak jak chciałabym, żeby było, ale te produkty wyjątkowo przypadły mi do gustu. Pierwszy z nich to tradycyjny krem Clinique Moisture Surge, który jest bardzo lekki i dobrze nawilża. Bardzo lubię używać go rano pod makijaż, bo mam wrażenie, że wszystko ładnie ze sobą współgra i moja twarz w ciągu dnia nie ma tendencji do takiego świecenia się jak zwykle. Oczywiście to też zależy od podkładu jaki użyję. Drugim produktem jest serum Estee Lauder Advance Night Repair, możecie sobie pomyśleć, że jestem nienormalna i za wcześnie na takie produkty, ale ja wolę zapobiegać niż leczyć zmarszczki. Bardzo lubię to serum, także od czasu do czasu przed makijażem. Bardzo dobrze nawilża, delikatnie się klei, ale nie jest to coś co mi bardzo przeszkadza, zwłaszcza w pielęgnacji wieczornej. Napiszę o nim więcej jeśli chcecie, bo dawno nie miałam serum, które faktycznie by działało i dawało coś dobrego mojej skórze. Coś co pokochała moja skóra pod oczami to płatki pod oczy Petitfee Black&Gold Hydrogel Eye Patch, które działają rewelacyjnie. Ładnie nawilżają skórę pod oczami, ale przede wszystkim rozjaśniają zasinienia pod oczami i to bardzo widocznie. Moim zdaniem jest to must have przed jakimś weselem czy inną imprezą. Tylko polecam zamawiać ze strony jolse.com, bo na polskich stronach są bardzo drogie, a tam kosztują 10$. Co innego dać za nie ok. 40 zł a co innego prawie 100. Ostatnim produktem są płatki złuszczające Neogen, OMG! Ten produkt jest rewelacyjny. Są to bardzo mocno nasączone esencją płatki, które dokładnie złuszczają martw naskórek. Mają kieszonkę, do której można włożyć palce co bardzo ułatwia aplikację. Z jednej strony jest część złuszczająca, z drugiej masująca i łagodząca. Dla mnie rewelacja, zwłaszcza że przywykłam do używania peelingów enzymatycznych, na które trzeba mieć zdecydowanie więcej czasu, więc czasem po prostu sięgam po te płatki i jestem bardzo zadowolona. 


Perfumy to u mnie temat trudny, zwłaszcza że nie lubię mocnych, ciężkich zapachów, a już o tej porze roku tym bardziej. Kiedy czuję na kimś np. Chanel Madmoiselle zaczyna boleć mnie głowa i robi mi się słabo. Wolę zapachy świeże, wesołe i nieprzytłaczające.Pierwszy z nich to mój zeszłoroczny ulubieniec, czyli Salvatore Ferregamo Signorina in fiore. Zapach bardzo lekki, kwiatowy, ale z wyczuciem. Nienawidzę zapachu piżma, który znajduje się w tych perfumach, ale w ogóle go nie czuję co zaznaczam na duży plus. Jedyne co mi się nie podoba to to, że na mnie krótko się utrzymują, ale jest to woda toaletowa, więc nie mam też z tym takiego problemu. Druga woda toaletowa to mój niedawny nabytek, czyli Issey Miyake. Nie ma on jakiejś specjalnej nazwy, przynajmniej nie zauważyłam. Jest to zapach świeży, również kwiatowy, który kojarzy mi się z małymi perfumami, które przywiozłam sobie z Paryża, kiedy byłam w pierwszej liceum. Niesamowicie mi się podoba i wydaje mi się, że do mnie pasuje. Nie każdemu się spodoba, ale jeśli tak jak ja wolicie świeże zapachy to warto zwrócić na niego uwagę. 


Cienie Anastasia Beverly Hills ciekawiły mnie od dawna, ale dopiero kiedy zobaczyłam paletkę Soft Glam moje serce zabiło mocniej i postanowiłam ją sobie sprawić. Ta paleta jest genialna, cienie są mocno na pigmentowane, bardzo dobrze się blendują i sama praca z nią to przyjemność. Jedyne co mnie denerwuje to welurowe opakowanie, które strasznie się brudzi, ale można to przeżyć. Nie mogło tu zabraknąć mojego starego ulubieńca, czyli rozświetlacz MySecret Princess Dream, używam go bardzo często i jest on na pewno w moim TOP 5 rozświetlaczy jak nie TOP 3, jak dla mnie rewelacja, piękna mocna tafla i zachęcająca cena, tutaj wszystko gra w tym produkcie. Zaskoczeniem dla mnie był sypki puder MAC Prep+Prime, który jest rewelacyjny dla cery mieszanej i tłustej. Bardzo dobrze trzyma makijaż w ryzach i na długie godziny matuje skórę, co jako posiadaczka cery mieszanej bardzo sobie cenie. Trzeba z nim uważać, bo może bielić, ale według mnie jest warty swojej ceny. Nie wiem czy zastąpi mi Laurę Mercier, ale jest tego bardzo bliski. 


Jednak największym zaskoczeniem jest dla mnie UD All Nighter Makeup Setting Spray, który naprawdę działa. Faktycznie przedłuża trwałość makijażu, delikatnie ściąga pudrowość, ale co najważniejsze nie muszę się martwić o jakiś uszczerbek w mojej tapecie. Jeśli szykujecie się na jakiejś wesele w te upały to zdecydowanie Wam się sprawdzi. Jest to produkt drogi, ale należy do tych które są warte swojej ceny, żadna inna mgiełka do tej pory nie przedłużała mi trwałości makijażu, jak na razie ta wymiata! Jak dla mnie pigmenty z Inglota to istne cudeńko, ale te z kolekcji JLo X Inglot są rewelacyjne. Mam kolor Ethereal, który jest różem opalizującym raz na złoto, raz trochę na zieleń, bardzo unikatowy moim zdaniem produkt. Oczywiście moim stałym ulubieńcem jest pigment nr 14, najlepszy na co dzień to rozświetlania wewnętrznego kącika. Jakiś czas temu bardzo polubiłam się z pomadą Benefit Ka-Brow! nr 5. Jest ciemna, ale chłodna i idealnie nadaje się w tym momencie do koloru moich włosów. Dodatkowo to nie jest taka zwykła pomada, bo na brwiach zostawia pudrowy efekt. 



Ostatnimi produktami są pomadki. Jak na mnie są to wyjątkowo kolory neutralne, wpadające trochę w róż czy też nie. Pierwszy ulubieniec to pomadka GR Sheer&Shine, która daje delikatny kolor i bardzo ładnie nawilża. Jest to produkt z tych "moje usta, ale lepsze". Idealna na lato, bo zawiera również SPF 25. Niby niewiele, ale zawsze to jakaś ochrona również dla naszych ust. Kolejny produkt to matowa pomadka Rimmel 200 Pink Blink, która bardzo mnie zaskoczyła, ponieważ ma rewelacyjny kolor, a do tego naprawdę komfortowo się ją nosi i jest trwała. Jeśli poszukujecie dobrej drogeryjnej pomadki warto zwrócić się w stronę szafy Rimmel. Ostatnia to Kat von D Everlasting LL o nazwie Lolita II. Piękny lekko ceglany kolor, który idealnie gra z moją karnacją i pasuje to wszystkich ciepłych makijażu oka. Nosiłam ją bardzo często zimą, ale myślę, że teraz też będę bardzo często po nią sięgać. Również jest trwała, ale przede wszystkim moje serce skradł ten kolor. 




I to już wszyscy ulubieńcy z ostatnich miesięcy. Co u Was słychać? Co Was ostatnio zachwyciło i możecie polecić? Jacy są Wasi ulubieńcy, zwłaszcza w tych ciepłych dniach? Może znacie coś z moich produktów? 

Piszcie koniecznie,
buziaki! :*

września 23, 2017

PRZEGIĘŁAM: Denko #5

12
PRZEGIĘŁAM: Denko #5
Cześć, witajcie!
W końcu nabrałam trochę sił, żeby przyjść i coś napisać. Przez ostatnie dni męczyło mnie przeziębienie i czułam się totalnie wypruta z sił. Dzisiaj jest już znaczenie lepiej, dlatego zabrałam się za przygotowanie denka, bo to ile nazbierało mi się pustych opakowań.. Sami zobaczycie. Muszę jednak zaznaczyć, że ostatnie denko było pod koniec czerwca, więc sami rozumiecie. Jeśli jesteście ciekawi co udało mi się ostatnio zużyć to zapraszam dalej :) 


Pierwszym produktem jest szampon Nivea Balanced&Fresh Care, który faktycznie dobrze odświeżał włosy, był wydajny, nie podrażnił skóry głowy i pięknie pachniał. Bardzo przyzwoity szampon dostępny w drogerii. Kolejny szampon to L'Oreal Professionel Sensei Balance, który z moimi włosami nie do końca się dogadał, nie zauważyłam po nim, żeby moje włosy były ładniejsze, faktycznie nie podrażniał skalpu, dla miłośniczek męskich zapachów tak ładnie pachniał, trochę męsko i zapach utrzymywał się na włosach. Nie wrócę do niego, poszukam czegoś innego. Odżywka L'Oreal Elseve Magiczna Moc Glinki zaskoczyła mnie, bo naprawdę dobrze się spisała na moich włosach, ułatwiła rozczesywanie, pięknie pachniała, a włosy były miękkie i przyjemne w dotyku. Ostatnim produktem jeśli chodzi o włosy jest suchy szampon Batiste Eden, do tych produktów wracam zawsze, zmieniam tylko warianty zapachowe, kolejna butelka na kryzysowe sytuacje już stoi na półce. 


Jeśli chodzi o ciało to nadal nie zużyłam tyle produktów ile bym chciała, ale no cóż to moje lenistwo co do balsamowania się. Pierwszym produktem jest Gilette żel do golenia, który lubiłam jak każdy inny z tej marki. Po prostu zmieniam sobie przy kolejnych zakupach. Niestety używanie odżywki zamiast żelu w moim przypadku odpada. Kolejnym produktem jest żel do higieny intymnej Facelle, który był przyzwoity, ale mam co do niego dwa zastrzeżenia, ma tak rzadką konsystencję, że przelewa się przez palce, a druga łączy się z pierwsza, bo jest niewydajny. Co prawda kosztuje grosze, ale przy używaniu dwóch osób starcza na 3 tygodnie, a ja drogerie unikam szerokim łukiem (I you know what I mean :D). Kolejnym produktem jest TBS Spa of the World Japanese Camellia Cream, który pachniał obłędnie, a jego zapach utrzymywał się na ciele przez większą część dnia. Pięknie nawilżał i otulał zapachem. Kosztuje miliony monet przez co u mnie stał bardzo długo, bo go oszczędzałam, żeby wystarczył mi na jak najdłużej. Przy jakiejś korzystnej promocji na pewno sięgnę po niego jeszcze raz. Peeling Hagi (klik) to mój absolutny ulubieniec i chociaż lata u nas prawie wcale nie było to umilał mi letnie wieczory, pachnie pięknie i orzeźwiająco, daje uczucie chłodzenia, a przede wszystkim rewelacyjnie nawilża i złuszcza naskórek. Pianki do mycia ciała Organique od czasu do czasu witają ponownie w mojej łazience. Ta o zapachu pomarańczowym nie była moją ulubioną, ale po inne z pewnością jeszcze sięgnę. Ostatnim produktem jest mydło do ciała z peelingiem Hagi, które jeszcze cały czas testuję. Na pewno nadaje się do codziennego delikatnego złuszczania skóry, nie przesusza tak jak inne mydła, z którymi miałam do czynienia. 


Jestem z siebie dumna jeśli chodzi o zużycie produktów do pielęgnacji twarzy. Pierwszym produktem jest tonik - mgiełka nawilżająca Vianek, która była bardzo przyjemnym produktem, nic nadzwyczajnego, ale przyjemna. Jednak mnie denerwują produkty z atomizerem jeśli chodzi o toniki, więc chociażby przez to do tego nie wrócę. Kolejny produkt to odżywcza maseczka - peeling to twarz Vianek, który bardzo mi się spodobał, jednak mam zastrzeżenia co do wydajności, bo starczył mi może na 8-10 użyć. Bardzo ładnie odżywiał, delikatnie oczyszczał i złuszczał naskórek. Zużyłam też piankę do mycia twarzy It's Skin, której na początku nie polubiłam. Wróciłam do niej po jakimś czasie i sprawdzała mi się o wiele lepiej, ponieważ dogłębnie oczyszcza i najlepiej się sprawdzi do przetłuszczającej się skóry. Ostatnim produktem jest woda micelarna YR, do której nie wrócę. Nie zmywała makijażu oczu, do twarzy też się średnio nadawała. Moim zdaniem ten produkt pochodzi trochę pod bubel. 


Ciąg dalszy pielęgnacji twarzy. Udało mi się zużyć maseczkę Pilaten (klik), była to ciekawa maseczka, fajny gadżet, być może do niej wrócę, ale raczej się na to nie zapowiada. W koszu wylądowało też serum do twarzy It's Skin (klik), które było naprawdę dobre, ale miało tak beznadziejne opakowanie, że na pewno do niego nie wrócę. Kolejnym produktem jest kwas hialuronowy ZSK (klik), który bardzo lubiłam używać. Moja skóra naprawdę lubi kwas hialuronowy i często sięgam po produkty właśnie z tym składnikiem, prędzej czy później wrócę na pewno do niego. W końcu zużyłam też krem z filtrem ze Skin79, który i tak już wycofali z produkcji, ale na jego miejsce wprowadzili nowe. Ostatnim produktem z pielęgnacji twarzy jest krem odbudowujący na noc NeoHyaluron Mincer Pharma, który moim zdaniem był trochę za mało nawilżający, żeby nakładać na noc, co prawda nie przetłuszczał mojej mieszanej skóry, ale miałam wrażenie, że jest niewystarczający. Starczył mi na 3 miesiące codziennego stosowania, raczej do niego nie wrócę. 


Zużyłam także cleaner i aceton. Szczerze mówiąc nie widzę jakiejś różnicy między firmami. Biorę ten, który akurat będę miała pod ręką, w sensie czy zamawiam przez internet czy idę do hurtowni. Jeśli chodzi o hybrydy to skończył mi się Hardi Milk z Semilaca. Na razie mam jeszcze inne, ale niewykluczone, że do niego wrócę, dobrze sprawdzał się zwłaszcza pod jaśniejsze kolory. 



Pierwszym produktem z kolorówki jest podkład Maybelline Affinitone (klik), który jest przyjemną drogeryjną propozycją. Dla mnie natomiast na pewno nie jest to produkt do stosowania na co dzień, ponieważ miałam wrażenie, że przesusza mi skórę. Kolor nie jest wcale taki jasny, być może jeszcze po niego sięgnę, ale wątpię. Testuję teraz dużo podkładów i mam nadzieję znaleźć swoich ulubieńców. Kolejnym produktem jest puder L'Oreal Infallibe, który mi się pokruszył i przesypałam go do tego opakowania. Całkiem niezły drogeryjny puder w kompakcie, ale chyba jednak u mnie wygrywa Rimmel Stay Matt. Dwie próbki maskar z czego Burberry jest prostu rewelacyjna. Pięknie podkreśla, podkręca i wyczesuje rzęsy. Jeśli kiedyś najdzie mnie na drogą maskarę to sięgnę po tą. Natomiast ta z MAC nie była zła, ale też nie powaliła mnie na kolana. Korektor Eveline (klik) był moim ulubieńcem, ale coś się ostatnio z nim stało, że nie dość, że jest ciemny, to jeszcze oksyduje po nałożeniu. Często wracam do maskar Eveline, chociaż ta srebrna nie zrobiła na mnie większego wrażenia, nie była tak trwała i wydłużająca jak wersja złota. Kredka GR nr 104 to ostatnio mój must have jeśli chodzi o brwi i myślę, że niedługo pojawi się o niej post, jestem chyba ostatnią osobą, która sięgnęła po ten produkt. Żel do brwi ze Sleek to już u mnie stały gość i mam kolejne opakowanie, bardzo lubię i na pewno również Wam o nim napiszę. 


Teraz czas na wyrzutki, czas najwyższy było zrobić porządki w moich zbiorach kosmetycznych i są to w większości produkty, które nie przypadły mi do gustu. Pierwszym produktem jest korektor Rimmel, który okazał się dla mnie zdecydowanie za jasny, jeśli masz naprawdę jasną karnację powinien się sprawdzić. Kolejnym produktem jest korektor pod oczy Pixie, który jak dla mnie wygląda pod oczami koszmarnie, zbiera się, waży i ściera, nienienie. Jeśli chodzi o Brow Stilist z L'Oreal (klik) to producent chciał dobrze, ale chyba mu nie wyszło, ten produkt utrudnia życie, bo pomalowanie brwi bez ubrudzenia skóry graniczy z cudem. MUFE Aqua Brow (klik) to produkt kultowy, naprawdę dobry, ale nr 25 już nie współpracuje z moimi włosami tak jakbym chciała, poza tym dawno go nie używałam i minął jego okres ważności. Ostatnim produktem i chyba największym zawodem jest maskara Rimmel Volume Shake. Ma piękne opakowanie, ale dla rzęs nie robi nic. Zamysł producenta ciekawy, ale ta maskara jest zbyt mokra, żeby jakkolwiek z nią pracować. Wygląda na rzęsach źle i nie robi kompletnie nic, nawet ich nie pogrubia, a taki był jej główny cel.


Saszetki Knepp są bardzo przyjemne i ładnie pachną, nie wykluczam, że jeszcze do nich wrócę, zwłaszcza, że zaczął się sezon na aromatyczne kąpiele. Mydło Ogranique dla suchej skóry jest naprawdę niezłe, ma jak dla mnie jedną wadę, bardzo mocno pachnie olejkiem paczuli. Nie lubię tego zapachu, od perfum mnie wręcz odrzuca. Tutaj staram się pokonać niechęć, bo jednak się polubiliśmy. Czas na maseczki. Pierwsza, która mnie mocno zaskoczyła to Conny Animal Mask Wydra, która niestety śmierdziała alkoholowo na początku, ale wbrew mojemu przerażeniu całkiem nieźle nawilżyła skórę i ją wygładziła. Maseczka Innisfree truskawkowa też była całkiem niezła, ale chyba nie aż tak, żeby zamawiać ją z Jolse. Będę szukała czegoś lepszego. Po maseczki Ziaja (klik) sięgam od czasu do czasu, ta z glinką jest jedną z moich ulubionych.


Maseczki Sephora bardzo mnie zaskoczyły, zwłaszcza ta różowa. Jest bardzo nawilżająca, nie zostawia tłustej warstwy, odżywia skórę i na pewno jeszcze kiedyś po nią sięgnę. Jeśli chodzi  wersję oczyszczającą to nie zauważyłam jakiegoś takiego działania, ale zdecydowanie zmniejszyła zaczerwienienie moich niedoskonałości i dobrze nawilżyła skórę. Maseczka ogórkowa z Holika Holika jest naprawdę dobra, mocno nawilżająca i na pewno jeszcze za jakiś czas po nią sięgnę. Płatki pod oczy Efektima przewijają się w każdym denku, są tanie, odżywiają skórę pod oczami i robią co mają robić. Polecam.


Z maseczek Skin79 kaktusowa dalej jest moją ulubioną i wątpię, żebym miała wrócić do innych wersji. Jest naprawdę nawilżająca, odżywiająca, łagodząca i delikatnie rozjaśniająca. Reszta to takie MEH moim zdaniem.


Jeśli chodzi o maseczki TonyMoly to nie polecam ich kupować w Polsce, bo się po prostu nie opłaca, myślę, że w przyszłym miesiącu znowu zamówię całą serię, ale jeśli zastanawiacie się, która była fajna to polecam Avocado i Tea Tree oraz Rice :)

Uf i to już wszystko. Co prawda znowu zbierają mi się kolejne rzeczy. Jak tam Wasze zużycia? Chomikujecie czy raczej zużywacie na bieżąco? Znacie coś z moich zużyć? Lubicie, nie lubicie?
Piszcie koniecznie,
buziaki! :*

sierpnia 21, 2017

It's Skin Power 10 Formula PO Effector

It's Skin Power 10 Formula PO Effector
Cześć!
Jak minął Wam weekend? Udany? Mój całkiem w porządku, na pewno nie mogę powiedzieć, że nie odpoczęłam trochę. Chociaż jak mam być szczera to tęskno mi na wieś. Może się starzeję, ale lubię ciszę i spokój, a mieszkanie w centrum miasta na pewno tego nie zapewnia. Dzisiaj przedstawię Wam produkt, który ostatnio mi się skończył i czas, żebym go zrecenzowała, a mowa o serum marki It's Skin. Jeśli jesteście ciekawi mojej opinii to zapraszam dalej. 


Serum zamknięte jest w szklanym opakowaniu z pipetą. Standardowo ma pojemność 30 ml, a kosztuje 69 zł. Największym minusem jest właśnie ta nieszczęsna pipeta, która się zacina, nie chce nabierać odpowiedniej ilości produktu, a jak już kończył mi się produkt niestety musiałam wytrząsać resztkę z opakowania. Niestety na samym dnie została końcówka, której nie mogłam wydobyć z opakowania. 

Serum ma wodno - żelową konsystencję, dzięki czemu bardzo szybko po rozprowadzeniu wchłania się w skórę. Producent zaleca wklepywać go, ja natomiast wolałam wprasowywać go w pory, ale wiadomo, każdy ma inną technikę nakładania produktów, każdemu służy co innego. Muszę przyznać, że ten produkt ma naprawdę przyjemny zapach, ciężko mi do czegoś go porównać niestety. 

Moim zdaniem ten produkt naprawdę działa, faktycznie wygładza i zmniejsza widoczność porów, nie zauważyłam, żeby miał jakiś wpływ na niedoskonałości, chociaż od kiedy go używam jakoś tak mam ich mniej, nawet przed okresem. Nie zapchał mnie, nie zrobił mi krzywdy, jednak nie zauważyłam, żeby wpłynął na regulację wyrównania sebum, ale nie mam mu tego za złe, bo póki co faktycznie nie znalazłam produktu, który by sobie z tym radził. Jest to naprawdę przyzwoite serum, po które najczęściej sięgałam rano i z przyjemnością go używałam. Starczył mi na ok. 3 miesiące dość intensywnego używania. Natomiast czy do niego wrócę? Raczej nie, bo opakowanie mnie tak zdenerwowało, że chyba nie mam siły się z nim męczyć, dodatkowo po odstawieniu go pory wracają do stanu sprzed używania. Chciałabym znaleźć coś co jednak da bardziej długotrwały efekt, a przede wszystkim nie będzie miało takiego wkurzającego opakowania, bo pielęgnacja zwłaszcza ta wieczorna ma być przyjemnością skoro tak długo trwa. 


Naprawdę polubiłam to serum, ale czas znaleźć coś lepszego. Znacie to serum? A może znacie inne sera tej marki? Lubicie? Nie lubicie? Jakie serum do cery mieszanej polecacie? Piszcie koniecznie! :)

Udanego tygodnia i buziaki! :*
Copyright © 2014 U Vajlet , Blogger