sierpnia 17, 2017

Tydzień z kolorówką: Inglot AMC Cream Foundation

Cześć!
Zapraszam Was dzisiaj na przedostatni dzień. Zdecydowałam, że nie może tym razem zabraknąć polskiej marki, bo jak to? Z Inglotem mam taką mieszaną relację, bardzo długo używałam ich cieni, ale teraz jakoś szczególnie mnie nie przekonują, za to często sięgam po pigmenty czy też pudry HD do konturowania, natomiast nienawidzę podkładu HD (klik). Dlatego bałam się sięgnąć po kolejny podkład, ale potrzebowałam czegoś jeszcze do sesji zdjęciowych niż UD Naked Skin (klik), co również nie miałoby filtrów, dlatego stwierdziłam, że raz kozie śmierć i kupiłam Inglot AMC Cream Foundation. Jeśli jesteście ciekawe co o nim sądzę to zapraszam dalej. 


Pierwsze co mnie zaskoczyło to ilość kolorów do wyboru, bo jest ich aż 34! Mój wybrałam w kolorze LW300 i niech Was nie zmyli ta liczba, bo odcień jest naprawdę bardzo ładny i myślę, że wielu bladym osobom się sprawdzi. Zresztą jest taki wybór odcieni, że każdy znajdzie coś dla siebie. LW300 to jasny, delikatnie żółty kolor, ale też bez przesady, gwarantuję, że nie będziecie wyglądać jakbyście się wysmarowały żółtkiem, czasem mam takie wrażenie przy niektórych podkładach np. przy wspomnianym już wcześniej Inglocie HD. 


Duży plus za opakowanie, które jest plastikowe i lekkie, przez co na pewno sprawdzi się w kufrze. Ma także pompkę, nie jest to co prawda opakowanie airless, ale pompka zawsze jest mile widziana tym bardziej, że dużo droższe podkłady potrafią jej nie mieć. 

W składzie zawiera witaminę E, która dodatkowo ma nawilżać. Co prawda nie zauważyłam tego, ale na pewno podkład nie wysuszył mi skóry. Konsystencja jest faktycznie kremowa, ale nie bardzo ciężka, dwie pompki wystarczą mi na pokrycie całej twarzy. Czasem używam trochę więcej, ale o tym za chwilę. Do aplikacji najlepiej sprawdza mi się Glamsponge. Wiem, że wiele osób nie lubi tej gąbki, ale mi się naprawdę sprawdza. 



Podkład ma średnie krycie, faktycznie ładnie wyrównuje koloryt, ale z niedoskonałościami już sobie nie poradzi, zresztą od czego jest korektor? Nie podkreśla suchych skórek, nie robi placków na skórze, rozprowadza się bez żadnego problemu. Nie używam go na co dzień, nie dlatego, że go nie lubię, tylko dlatego, że zostawiam go raczej na wieczorne wyjścia, gdzie też mam sposobność go dobrze przetestować. Bardzo ładnie wygładza skórę i pięknie wygląda zarówno w świetle dziennym jak i sztucznym. Nie ciemnieje i bardzo ładnie wtapia się, natomiast należy go przypudrować, bo odrobinę się klei. Ja to i tak robię, ponieważ przy mojej mieszanej skórze bez pudru ani rusz. 

Ma takie powiedziałabym satynowe wykończenie, na pewno nie jest to mat, ale też nie jest to nie wiadomo jak wielki blask. Utrzymuje się ładnie na skórze, u mnie większość podkładów muszę przypudrować zwłaszcza na czole po 4 godzinach, także ten podkład na pewno nie przyspiesza przetłuszczania się skóry. Nie ściera się, nie wchodzi w zmarszczki, może się wkraść w pory, ale u mnie to norma, bez użycia bazy wypełniającej pory albo jakiejkolwiek innej w ogóle nie zaczynam makijażu twarzy. 



Jestem naprawdę mile zaskoczona tym podkładem. Kosztuje 63 zł za 30 ml, nie jest to może mało, ale bliżej półki drogeryjnej niż perfumeryjnej. Może się zdziwicie, ale sięgam po ten podkład ostatnio częściej niż po UD Naked Skin, który uwielbiam. Być może to nowy ulubieniec? Jeszcze nie zdecydowałam, ale na pewno jest to podkład, który bardzo lubię, chętnie używam i pewnie wrócę po kolejne opakowanie, a to wcale się nie zdarza jakoś często.

I jak Wam się podoba? Znacie podkłady Inglota? A może macie inny ulubiony polski podkład? Jakich macie ulubieńców? Czego lepiej unikać?
Piszcie koniecznie, buziaki! :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 U Vajlet , Blogger