Cześć, witajcie!
W końcu nabrałam trochę sił, żeby przyjść i coś napisać. Przez ostatnie dni męczyło mnie przeziębienie i czułam się totalnie wypruta z sił. Dzisiaj jest już znaczenie lepiej, dlatego zabrałam się za przygotowanie denka, bo to ile nazbierało mi się pustych opakowań.. Sami zobaczycie. Muszę jednak zaznaczyć, że ostatnie denko było pod koniec czerwca, więc sami rozumiecie. Jeśli jesteście ciekawi co udało mi się ostatnio zużyć to zapraszam dalej :)
Pierwszym produktem jest szampon Nivea Balanced&Fresh Care, który faktycznie dobrze odświeżał włosy, był wydajny, nie podrażnił skóry głowy i pięknie pachniał. Bardzo przyzwoity szampon dostępny w drogerii. Kolejny szampon to L'Oreal Professionel Sensei Balance, który z moimi włosami nie do końca się dogadał, nie zauważyłam po nim, żeby moje włosy były ładniejsze, faktycznie nie podrażniał skalpu, dla miłośniczek męskich zapachów tak ładnie pachniał, trochę męsko i zapach utrzymywał się na włosach. Nie wrócę do niego, poszukam czegoś innego. Odżywka L'Oreal Elseve Magiczna Moc Glinki zaskoczyła mnie, bo naprawdę dobrze się spisała na moich włosach, ułatwiła rozczesywanie, pięknie pachniała, a włosy były miękkie i przyjemne w dotyku. Ostatnim produktem jeśli chodzi o włosy jest suchy szampon Batiste Eden, do tych produktów wracam zawsze, zmieniam tylko warianty zapachowe, kolejna butelka na kryzysowe sytuacje już stoi na półce.
Jeśli chodzi o ciało to nadal nie zużyłam tyle produktów ile bym chciała, ale no cóż to moje lenistwo co do balsamowania się. Pierwszym produktem jest
Gilette żel do golenia, który lubiłam jak każdy inny z tej marki. Po prostu zmieniam sobie przy kolejnych zakupach. Niestety używanie odżywki zamiast żelu w moim przypadku odpada. Kolejnym produktem jest
żel do higieny intymnej Facelle, który był przyzwoity, ale mam co do niego dwa zastrzeżenia, ma tak rzadką konsystencję, że przelewa się przez palce, a druga łączy się z pierwsza, bo jest niewydajny. Co prawda kosztuje grosze, ale przy używaniu dwóch osób starcza na 3 tygodnie, a ja drogerie unikam szerokim łukiem (I you know what I mean :D). Kolejnym produktem jest
TBS Spa of the World Japanese Camellia Cream, który pachniał obłędnie, a jego zapach utrzymywał się na ciele przez większą część dnia. Pięknie nawilżał i otulał zapachem. Kosztuje miliony monet przez co u mnie stał bardzo długo, bo go oszczędzałam, żeby wystarczył mi na jak najdłużej. Przy jakiejś korzystnej promocji na pewno sięgnę po niego jeszcze raz.
Peeling Hagi (
klik) to mój absolutny ulubieniec i chociaż lata u nas prawie wcale nie było to umilał mi letnie wieczory, pachnie pięknie i orzeźwiająco, daje uczucie chłodzenia, a przede wszystkim rewelacyjnie nawilża i złuszcza naskórek.
Pianki do mycia ciała Organique od czasu do czasu witają ponownie w mojej łazience. Ta o zapachu pomarańczowym nie była moją ulubioną, ale po inne z pewnością jeszcze sięgnę. Ostatnim produktem jest
mydło do ciała z peelingiem Hagi, które jeszcze cały czas testuję. Na pewno nadaje się do codziennego delikatnego złuszczania skóry, nie przesusza tak jak inne mydła, z którymi miałam do czynienia.
Jestem z siebie dumna jeśli chodzi o zużycie produktów do pielęgnacji twarzy. Pierwszym produktem jest tonik - mgiełka nawilżająca Vianek, która była bardzo przyjemnym produktem, nic nadzwyczajnego, ale przyjemna. Jednak mnie denerwują produkty z atomizerem jeśli chodzi o toniki, więc chociażby przez to do tego nie wrócę. Kolejny produkt to odżywcza maseczka - peeling to twarz Vianek, który bardzo mi się spodobał, jednak mam zastrzeżenia co do wydajności, bo starczył mi może na 8-10 użyć. Bardzo ładnie odżywiał, delikatnie oczyszczał i złuszczał naskórek. Zużyłam też piankę do mycia twarzy It's Skin, której na początku nie polubiłam. Wróciłam do niej po jakimś czasie i sprawdzała mi się o wiele lepiej, ponieważ dogłębnie oczyszcza i najlepiej się sprawdzi do przetłuszczającej się skóry. Ostatnim produktem jest woda micelarna YR, do której nie wrócę. Nie zmywała makijażu oczu, do twarzy też się średnio nadawała. Moim zdaniem ten produkt pochodzi trochę pod bubel.
Ciąg dalszy pielęgnacji twarzy. Udało mi się zużyć
maseczkę Pilaten (
klik), była to ciekawa maseczka, fajny gadżet, być może do niej wrócę, ale raczej się na to nie zapowiada. W koszu wylądowało też
serum do twarzy It's Skin (klik), które było naprawdę dobre, ale miało tak beznadziejne opakowanie, że na pewno do niego nie wrócę. Kolejnym produktem jest
kwas hialuronowy ZSK (
klik), który bardzo lubiłam używać. Moja skóra naprawdę lubi kwas hialuronowy i często sięgam po produkty właśnie z tym składnikiem, prędzej czy później wrócę na pewno do niego. W końcu zużyłam też
krem z filtrem ze Skin79, który i tak już wycofali z produkcji, ale na jego miejsce wprowadzili nowe. Ostatnim produktem z pielęgnacji twarzy jest
krem odbudowujący na noc NeoHyaluron Mincer Pharma, który moim zdaniem był trochę za mało nawilżający, żeby nakładać na noc, co prawda nie przetłuszczał mojej mieszanej skóry, ale miałam wrażenie, że jest niewystarczający. Starczył mi na 3 miesiące codziennego stosowania, raczej do niego nie wrócę.
Zużyłam także cleaner i aceton. Szczerze mówiąc nie widzę jakiejś różnicy między firmami. Biorę ten, który akurat będę miała pod ręką, w sensie czy zamawiam przez internet czy idę do hurtowni. Jeśli chodzi o hybrydy to skończył mi się Hardi Milk z Semilaca. Na razie mam jeszcze inne, ale niewykluczone, że do niego wrócę, dobrze sprawdzał się zwłaszcza pod jaśniejsze kolory.
Pierwszym produktem z kolorówki jest
podkład Maybelline Affinitone (
klik), który jest przyjemną drogeryjną propozycją. Dla mnie natomiast na pewno nie jest to produkt do stosowania na co dzień, ponieważ miałam wrażenie, że przesusza mi skórę. Kolor nie jest wcale taki jasny, być może jeszcze po niego sięgnę, ale wątpię. Testuję teraz dużo podkładów i mam nadzieję znaleźć swoich ulubieńców. Kolejnym produktem jest
puder L'Oreal Infallibe, który mi się pokruszył i przesypałam go do tego opakowania. Całkiem niezły drogeryjny puder w kompakcie, ale chyba jednak u mnie wygrywa Rimmel Stay Matt. Dwie próbki maskar z czego Burberry jest prostu rewelacyjna. Pięknie podkreśla, podkręca i wyczesuje rzęsy. Jeśli kiedyś najdzie mnie na drogą maskarę to sięgnę po tą. Natomiast ta z MAC nie była zła, ale też nie powaliła mnie na kolana.
Korektor Eveline (
klik) był moim ulubieńcem, ale coś się ostatnio z nim stało, że nie dość, że jest ciemny, to jeszcze oksyduje po nałożeniu. Często wracam do
maskar Eveline, chociaż ta srebrna nie zrobiła na mnie większego wrażenia, nie była tak trwała i wydłużająca jak wersja złota.
Kredka GR nr 104 to ostatnio mój must have jeśli chodzi o brwi i myślę, że niedługo pojawi się o niej post, jestem chyba ostatnią osobą, która sięgnęła po ten produkt.
Żel do brwi ze Sleek to już u mnie stały gość i mam kolejne opakowanie, bardzo lubię i na pewno również Wam o nim napiszę.
Teraz czas na wyrzutki, czas najwyższy było zrobić porządki w moich zbiorach kosmetycznych i są to w większości produkty, które nie przypadły mi do gustu. Pierwszym produktem jest
korektor Rimmel, który okazał się dla mnie zdecydowanie za jasny, jeśli masz naprawdę jasną karnację powinien się sprawdzić. Kolejnym produktem jest
korektor pod oczy Pixie, który jak dla mnie wygląda pod oczami koszmarnie, zbiera się, waży i ściera, nienienie. Jeśli chodzi o
Brow Stilist z L'Oreal (
klik) to producent chciał dobrze, ale chyba mu nie wyszło, ten produkt utrudnia życie, bo pomalowanie brwi bez ubrudzenia skóry graniczy z cudem.
MUFE Aqua Brow (
klik) to produkt kultowy, naprawdę dobry, ale nr 25 już nie współpracuje z moimi włosami tak jakbym chciała, poza tym dawno go nie używałam i minął jego okres ważności. Ostatnim produktem i chyba największym zawodem jest maskara
Rimmel Volume Shake. Ma piękne opakowanie, ale dla rzęs nie robi nic. Zamysł producenta ciekawy, ale ta maskara jest zbyt mokra, żeby jakkolwiek z nią pracować. Wygląda na rzęsach źle i nie robi kompletnie nic, nawet ich nie pogrubia, a taki był jej główny cel.
Saszetki Knepp są bardzo przyjemne i ładnie pachną, nie wykluczam, że jeszcze do nich wrócę, zwłaszcza, że zaczął się sezon na aromatyczne kąpiele.
Mydło Ogranique dla suchej skóry jest naprawdę niezłe, ma jak dla mnie jedną wadę, bardzo mocno pachnie olejkiem paczuli. Nie lubię tego zapachu, od perfum mnie wręcz odrzuca. Tutaj staram się pokonać niechęć, bo jednak się polubiliśmy. Czas na maseczki. Pierwsza, która mnie mocno zaskoczyła to
Conny Animal Mask Wydra, która niestety śmierdziała alkoholowo na początku, ale wbrew mojemu przerażeniu całkiem nieźle nawilżyła skórę i ją wygładziła.
Maseczka Innisfree truskawkowa też była całkiem niezła, ale chyba nie aż tak, żeby zamawiać ją z Jolse. Będę szukała czegoś lepszego. Po
maseczki Ziaja (
klik) sięgam od czasu do czasu, ta z glinką jest jedną z moich ulubionych.
Maseczki Sephora bardzo mnie zaskoczyły, zwłaszcza ta różowa. Jest bardzo nawilżająca, nie zostawia tłustej warstwy, odżywia skórę i na pewno jeszcze kiedyś po nią sięgnę. Jeśli chodzi wersję oczyszczającą to nie zauważyłam jakiegoś takiego działania, ale zdecydowanie zmniejszyła zaczerwienienie moich niedoskonałości i dobrze nawilżyła skórę. Maseczka ogórkowa z Holika Holika jest naprawdę dobra, mocno nawilżająca i na pewno jeszcze za jakiś czas po nią sięgnę. Płatki pod oczy Efektima przewijają się w każdym denku, są tanie, odżywiają skórę pod oczami i robią co mają robić. Polecam.
Z maseczek Skin79 kaktusowa dalej jest moją ulubioną i wątpię, żebym miała wrócić do innych wersji. Jest naprawdę nawilżająca, odżywiająca, łagodząca i delikatnie rozjaśniająca. Reszta to takie MEH moim zdaniem.
Jeśli chodzi o maseczki TonyMoly to nie polecam ich kupować w Polsce, bo się po prostu nie opłaca, myślę, że w przyszłym miesiącu znowu zamówię całą serię, ale jeśli zastanawiacie się, która była fajna to polecam Avocado i Tea Tree oraz Rice :)
Uf i to już wszystko. Co prawda znowu zbierają mi się kolejne rzeczy. Jak tam Wasze zużycia? Chomikujecie czy raczej zużywacie na bieżąco? Znacie coś z moich zużyć? Lubicie, nie lubicie?
Piszcie koniecznie,
buziaki! :*